Horatius Horatius
1567
BLOG

Polacy, Żydzi i złoto

Horatius Horatius Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 14

Nie mam w zwyczaju mówić o książkach, których nie czytałem (chociaż inni nie mają takich oporów), jednak tak to u nas w Polsce bywa, że dyskusja wybucha na długo przed ich prezentacją. Mimo to, czuję się jednak zobowiązany zająć w niej głos.

 
Polska historiografia już jakiś czas temu zerwała z lansowanym przez komunistyczną propagandę mitem, że byliśmy nieskazitelni i w czasie wojny nie zajmowaliśmy się niczym innym, jak tylko pomaganiem Żydom. (No, może jeszcze umieraniem, najlepiej w bohaterski i bezsensowny sposób, szarżując z szabelką na czołg itp.) Wizerunek ten pozostał jednak w świadomości zbiorowej. Z jednej strony to dobrze. Przynajmniej większość z nas wie, że nasz naród godnie reprezentuje się w zaszczytnym gronie Sprawiedliwych Wśród Narodów Świata. Źle jednak, że nie przepracowaliśmy tej drugiej strony medalu. Z winy minionego reżimu nie zmierzyliśmy się z tą trudną tematyką. Nic więc dziwnego, że przypomina niewypały leżące na morskim dnie. Niby nikt nie zwraca na nie uwagi, a niespodziewanie dają o sobie znać. I eksplodują.
 
Sam zajmuję się bardzo podobną tematyką, co obecnie T. Gross. Badam zjawisko handlu między mieszkańcami wsi Dziesiąta, a więźniami Konzentrationslager Lublin, czyli Majdanka.
 
Muszę wyraźnie zaznaczyć, że moje badania są w toku, w związku z czym ich wynik trudno przewidzieć. Mogą pojawić się nowe źródła i nowe kwestie. Poniższe argumenty to jedynie zaznaczenie pewnych bardzo złożonych i wymagających jeszcze dokładnej analizy zagadnień, prezentowanych w kontekście z wolna rozkręcającej się dyskusji medialnej. To moje przemyślenia, które, jak sądzę, powinny zostać przeze mnie wyartykułowane w kontekście dyskusji na temat pracy Grossa. Pośpiech szkodzi badaczowi. W przypadku podobnych zagadnień należy kierować się wyjątkową ostrożnością. Niezwykle często nie sposób obyć się bez źródeł ustnych, do których historycy podchodzą z reguły niechętnie i, prawdę powiedziawszy, w małym stopniu wiedzą jak z nich korzystać. Należy je, podobnie jak każde inne źródła, konfrontować z innymi świadectwami przeszłości i aktualnym stanem wiedzy historycznej. Poprzestanę tylko na tym, z góry przyznaję, że mocno skróconym, opisie postępowania badawczego. Uznałem, że muszę to zaakcentować, gdyż na relacje zwraca też podobno uwagę T. Gross. Należy jednak szczególnie podkreślić fakt, że ich krytyka niezwykle często jest przeprowadzona pobieżnie, o ile w ogóle jest to zrobione. Niezwykle łatwo jest zmanipulować relacje ustne, a związane z ich wykorzystaniem kwestie metodologiczne w bardzo wielu aspektach znajdują się w powijakach. Nie podzielam utrzymującej się wśród zawodowych historyków niechęci do relacji historycznych. Uważam, że otwiera przed badaczami nowe perspektywy. To jeden z paradoksów historii najnowszej – jej świadkowie żyją, chociaż to, co widzieli jest dla nas faktem historycznym. Dla mojego pokolenia „Solidarność” jest tak samo odległa, co republika rzymska. Odrzucanie relacji ustnych jest moim zdaniem oczywistym marnotrawstwem i pójściem na łatwiznę.
 
Na samym wstępie należy zwrócić uwagę, że Majdanek był specyficznym obozem. Był położony niezwykle blisko zabudowań mieszkalnych. Tak na dobrą sprawę po jednej stronie drogi (dzisiejsza ul. Wyzwolenia) pracowali uwięzieni, „pasiaki”, jak ich wtedy nazywano, a po drugiej stronie toczyło się z pozoru normalne życie. Te warunki ułatwiały wymianę. Najczęściej przyjmowała ona właśnie formę przerzucania przez ogrodzenie żywności. W warunkach obozowych była to sprawa życia i śmierci. Ten, kto nie otrzymywał paczek, albo nie znajdował nielegalnych źródeł zaopatrujących go w żywność ginął. Co otrzymywano w zamian? W najciekawszej i najdokładniejszej relacji jaką dysponuję jest mowa głównie o ubraniach. Wraz z wojną mieszkańcy wsi praktycznie nie mieli w co się ubrać. Osobiście łączę to z upadkiem drobnego handlu żydowskiego, który przed wojną był głównym dostarczycielem odzieży.
 
W moim mniemaniu ciężko wyznaczyć wyraźną granicę między „handlem”, a pomaganiem „pasiakom”. (A nie zawsze byli to Żydzi, często także krewni i znajomi.) Czy człowiek, który przerzucał coś przez płot, obawiając się czy sam nie trafi za to do obozu, robił to bo chciał kurtkę, czy dlatego, że chciał pomóc? Przecież nie zawsze więzień mógł mu coś odrzucić. Często była to jedna krótka chwila. Wykorzystywano nieuwagę strażników. Ci, którzy zostali zauważeni mogli liczyć na karę. Jednej kobiecie pogrożono palcem. Inną pobito. A chleb przerzucano tak czy inaczej. I żeby pomóc, i żeby mieć w co się ubrać.
 
„Handel” miał także niejednokrotnie zabarwienie szantażu emocjonalnego. Wyrobienia sobie w osobie, która być może zupełnie nie chciała ryzykować długu, który musiała spłacić. Stawką było życie. „Podejdź, coś ci przerzucę.” Jak odmówić? I jak następnym razem nie przerzucić w zamian „parówki”? (Lokalny wypiek, rodzaj dużej bułki. W obozie najbardziej brakowało pieczywa. Chleb, który podawano więźniom miał mało wartości odżywczych. W środku były wióry.)
 
Celowo nie rozwijam tych wątków. Proszę potraktować je jako przykłady. W czasie wojny, czy w warunkach obozu, nic nie jest „normalne”, nawet moralność. Pojawiają się nawet wśród badaczy koncepcje, w myśl których tradycyjne wartości moralne w obozie koncentracyjnym ulegają „zawieszeniu” i, „zamrożone”, zostają zastąpione przez inne, „obozowe”.  Łatwo nam dzisiaj przykładać do tych trudnych czasów czarno-biały schemat. To nie wymaga prawie żadnego wysiłku. Żydzi ginęli, to ofiary. Trzeba być wyjątkowo głupim, żeby zaprzeczyć temu twierdzeniu. A Polacy, skoro się na tym bogacili, to przecież świnie i kaci!
 
Ciężko nam zaakceptować, że ofiara nie zawsze jest bezbronna. Potwierdza to powyższy przykład szantażowania swoich dobrodziei. Znane są przypadki, kiedy Żydzi, którzy ukrywali się w polskich domach pracowali, aby nie być dla swoich gospodarzy obciążeniem. Czemu nie możemy zaakceptować, że Żydzi chcieli i mogli bronić się przed śmiercią? Że ją sobie kupowali za złoto? Rozkopywanie terenów wokół obozu to normalna powojenna praktyka. Co więcej, po wyzwoleniu ludność Dziesiątej uczestniczyła w licznych kradzieżach na terenie Majdanka.* Zabierano przede wszystkim to, czego brakowało. Żywność, o ile nadawała się do spożycia, i przede wszystkim drewno. Dziesiątą dotknęły dwa bombardowania. Liczne budynki spłonęły, a nie było materiałów budowlanych. Dla zubożałych mieszkańców wsi obóz był po prostu nagromadzeniem materiałów, z których nikt nie korzystał, a które im były potrzebne. Z resztą, tak samo potraktowała Majdanek władza komunistyczna.
 
Nawet nam, dziś, w czasach dostatku i dobrobytu, „pieniądze nie śmierdzą”. Wielu jest w stanie zrobić dla nie rzeczy, z których nie powinni być dumni. Dlaczego tak trudno nam zaakceptować sposób w jaki myśleli ludzie, którzy znajdowali się w o wiele gorszej sytuacji?
 
Niepokoi mnie przyjęcie pracy Grossa w niektórych kręgach. Odbywa się w atmosferze euforycznego „burzenia narodowych mitów” graniczącego z masochizmem. Odnoszę wrażenie że od pewnego czasu nie możemy żyć nie potępiając naszej historii. W PRL wielbiono w imię bezmyślnej ideologii nieudane powstania budując w nas jedynie kompleksy. Chyba sporo nam z tego czasu zostało. Podczas gdy każdy normalny naród stara się prezentować swoją historię jak najlepiej, szukać w niej budujących wspólnotę sukcesów, my musimy brać do ręki historyczną żyletkę i się nią ciąć. Nie ma to nic wspólnego z rzetelnym rozpamiętywaniem bolesnych dla naszej wspólnoty kart. Bo mierzenie się z nimi to pewnego rodzaju katharsis, oczyszczenie, którego celem jest ukojenie, a więc wartość pozytywna. My jednak musimy się samobiczować ot tak, dla samej przyjemności bólu. Po co? Żeby udowadniać sobie na siłę, ze inni są lepsi? Jesteśmy obecnie w fazie postkolonialnego zachłyśnięcia się „światłym” Zachodem. Europą rządu Vichy i Ameryką F. D. Roosvelta, który pytał Karskiego o kondycję koni w Polsce. Mamy się przed nimi czym chwalić. I jeśli nie zrobimy tego teraz, pokazując jasne strony naszej historii obok tych ciemnych, to zapamiętają tylko nasze przewinienia. O historię trzeba zawalczyć na dwóch etapach – gdy się ją pisze i gdy się o niej pamięta. Tego drugiego nie potrafimy, a raczej nie chcemy. Podobnie jak nie chcemy pamiętać, że Żydzi pamięć o Holocauście, fundament zjednoczonej Europy, najpierw musieli sobie wywalczyć.
 
Jestem w stanie zrozumieć historyków. Jestem zdania, że historyk ma za zadanie za wszelką cenę dochodzić do prawdy. Rozumiem ich poczucie misji. Moim zdaniem powinno towarzyszyć każdemu badaczowi. Nie do końca jednak jestem w stanie zgodzić się z Barbarą Engelking, która twierdzi, że powinniśmy być lepsi od innych tylko dlatego, że u nas odbywała się większość tragicznych epizodów Zagłady. Wysoce wątpliwe, żeby fakt, że otaczało nas więcej zła czynił z nas anioły. Na pewno nie mogę się zgodzić z kuriozalnym stwierdzeniem popartym w programie „Tomasz Lis na żywo” przez prof. Grabowskiego, że akceptowanie denuncjacji było w Polsce powszechną normą moralną. Przyznać mu należy rację, gdy twierdzi że Polacy ukrywający Żydów najbardziej obawiali się swoich sąsiadów. Do dziś wielu z nich boi się do tego przyznać w strachu przed zarzutami o to, że nie robili tego bezinteresownie. Że przyjęli od Żydów złoto i kosztowności. Może warto pójść w tą stronę? Pomyśleć o zwykłej ludzkiej zawiści. Przyczyny denuncjacji rzadko bywają w stu procentach identyczne. Tak samo jak nie każdy szedł na współpracę z SB z tych samych powodów.
 
Nauka opiera się na dyskusji. Problem polega na tym, że jej nie widzę. Zabiła ją w zarodku książka Grossa. Już teraz. Bo ci, którzy prowadzą wartościowe badania i odkrywają zaniedbane dotąd tragiczne zagadnienia już okopują się na swoich pozycjach czując na karkach oddech płonących słusznym gniewem po zderzeniu się z argumentami Grossa przeciwników. W rezultacie nie ma już mowy o dyskursie, ani o rzeczowym przeanalizowaniu tematu. Będzie jedynie dogmatyczne bronienie swoich racji i obawa przed ustąpieniem choćby o krok. Jak zwykle ucierpi na tym prawda. Bo pojawią się prawdy.
 
Obawiam się, że nie ma też już szans na rzetelne badania. Bo w tym przypadku należy dotrzeć do „kopaczy”. Wątpię, czy ktoś jeszcze po tej awanturze będzie chciał powiedzieć cokolwiek np. o tym, co go kierowało. Trzeba też bezwarunkowo odbyć rozmowy z tymi, którzy przetrwali Holocaust i mają o Polakach złe zdanie, a których, jak słusznie podkreśla prof. Grabowski, jest bardzo dużo. Teraz będą skłonni raczej cytować książkę Grossa, niż odwoływać się do własnych doświadczeń.
 
Dyskusja jest bezwzględnie potrzebna abyśmy jako zbiorowość, niezależnie od tego jak ją nazwiemy – społeczeństwem czy narodem, przepracowali wstydliwe strony naszej przeszłości. Na razie nie ma na nią szans.
 
 
 
________________________
* Należy dodać, że czynnie pomagali w niej żołnierze Armii Czerwonej, którzy stacjonowali w poobozowych barakach.
 
 
Horatius
O mnie Horatius

Najlepiej przekonać się jakie mam poglądy czytając moje teksty.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura