Horatius Horatius
584
BLOG

Demon polskiego antypatriotyzmu

Horatius Horatius Rozmaitości Obserwuj notkę 1

Muszę przyznać, że od dłuższego czasu jestem zaniepokojony. Niepokoi mnie postawa tych, z których powinienem być dumny.

 
Na wstępie muszę zaznaczyć, że całkowicie zgadzam się z opinią Rafała A. Ziemkiewicza, że Polska jest obecnie klasycznym krajem postkolonialnym. Fazą kolonializmu był bez wątpienia PRL. W tym czasie chyba każdy w naszym kraju, od „czerwonej burżuazji” po sprzątaczkę wiedział, że sterują za nami „ruskie” (albo „ruscy”, jak kto woli). Niezależnie od tego ile mieliśmy swobody i tak w naszej świadomości tkwiło, że to właśnie oni rozdają karty i nie zawahają się przywrócić u nas komunistycznego „porządku”, nawet przy użyciu czołgów. Najbardziej ta świadomość była widoczna w ówczesnych elitach władzy. Nie ważne było, czy we władzach ZSRR zasiadają „twardogłowi”/”beton” czy „liberałowie”/”postępowcy”, nasi namiestnicy zawsze wiedzieli, że suwerenem i tak jest bratni naród zza wschodniej granicy. Jaruzelski jest tu najlepszym przykładem.
 
Największym przekleństwem III RP jest fakt, że ta świadomość w nas pozostała. Elity się zmieniły, to w jakim stopniu to rzecz dyskusyjna. Grubą przesadą byłoby twierdzenie, że zmiana jest iluzoryczna i to, że nie mogliśmy odejść od tej tendencji jest przyczyną wszechobecnych „układów”. Nie mam zamiaru podważać tezy o ich istnieniu, sądzę, że aby w tym kraju zaprzeczać ich egzystencji trzeba mieć albo klapki na oczach, albo być częścią któregoś z nich. Istnieją, bo stały się częścią naszej świadomości. Akceptujemy je w życiu codziennym (obowiązkowa kawa dla lekarza w szpitalu – to przykład najlżejszego kalibru), nie zwracamy na nie uwagi i w polityce. Trzeba przecież „jakoś sobie radzić” i „nie być frajerem”. Zabory nie zdołały nas tak skutecznie zrusyfikować, jak zrobił to PRL.
 
Układy układami, rządy przychodzą i odchodzą. Powstają i upadają partie i stronnictwa polityczne. A świadomość zostaje. I wywiera swój wpływ na naszą politykę, tak zewnętrzną jak i wewnętrzną. Banalny przykład: wstąpienie do Unii Europejskiej i Paktu Północnoatlantyckiego. Naturalnie, przemawiały tu głównie względy polityczne, gospodarcze itp. Tylko czy wstawialibyśmy z taką gorliwością kolejne „fajki” na długiej liście warunków „wejścia do Europy” gdyby naszym elitom tak się tam nie spieszyło? Nie możemy żyć bez protektora, Wielkiego Brata, który powie nam jak powinniśmy się zachowywać, myśleć, jakie wartości wyznawać. Tak jak kiedyś ZSRR nakazywał nam co mamy robić, tak teraz musi to robić Unia Europejska. Bez tego jesteśmy całkowicie niezdolni do działania. Podstawowa różnica jest jednak taka, że o ile sowieci byli dla nas Imperium Zła o tyle szeroko rozumiany Zachód stał się Imperium Dobra, krainą swobód i oświecenia wszelakiego, a jej sądy i wyroki, niezależnie od tego jak bardzo podyktowane niezrozumieniem naszej sytuacji i chęcią obrony własnego interesu, są najwyższą możliwą instancją. W naszej świadomości. Bezrefleksyjnie łykamy wszelkie mody i trendy płynące z Zachodu. Ich myśli stają się naszymi myślami, ich wartości coraz częściej naszymi. Przedkłada się to także na politykę. Kluczowym zarzutem wobec rządu PiS było „wymachiwanie szabelką” i „awanturnictwo” polityczne na arenie międzynarodowej. A fe, uraziliśmy Zachód! Jak tak można! Nawet twierdząc, że partia braci Kaczyńskich faszyzuje nasz kraj podpierano się cytatami z zachodnich gazet. I, przyznajmy wprost, czy do dziś kluczowym argumentem w debacie publicznej nie jest „co o nas sobie Europa pomyśli”?
 
Czujemy się jak zaścianek. A ten kompleks staje się dla nas samonapędzającą się katastrofą. Bo jak się czujemy małym, zbędnym kraikiem, to tak też postępujemy, a to utwierdza Światłą Europę i Potężną Rosję, że tak właśnie jest. Rezultatem jest nasze lokajstwo (wiem, mocne sformułowanie, ale innego nie znajduję) wobec Rosji po katastrofie smoleńskiej. A z Rosjanami, niestety, trzeba umieć rozmawiać z pozycji siły. Nie cenią tych, którzy mają o sobie niskie mniemanie. Rezultat? Zostaliśmy użyci jako narzędzie poprawy wizerunku Rosji na Zachodzie bojąc się ściągnąć na siebie gromy z europejskiego Olimpu za drażnienie wielkiego Niedźwiedzia. Który dostarcza tam gaz. A później ów niedźwiedź potraktował nas jak niepotrzebną zabawkę i pokazał nam na ostatnich konferencjach gdzie nasze miejsce. Podobnie postąpiły Stany Zjednoczone. Tak płaczemy, że to czarnoskóre* bożyszcze Europy, szlachetny prezydent Obama nas odtrącił i nie zapewni nam bezpieczeństwa. Nie pamiętamy o tym, że Amerykanie traktują tych, którzy się sami poniżają jak narzędzia. Zupełnie jak Rosja.
 
Unia za to gładzi nas po główce. Bo czemu ma tego nie robić? Sami się jej podporządkowujemy. Europa wróciła na tory koncertu mocarstw. „Milczcie małe państewka, teraz wielcy tego świata idą na salony, żeby mówić o Bardzo Ważnych Sprawach. Wy zostańcie przed drzwiami. Tylko mi tu nie podsłuchiwać!” Tak wyglądał XIX wiek, tak wyglądało dwudziestolecie międzywojenne. I tak będzie wyglądał wiek XXI.
 
Stajemy się mali, bo się takimi czujemy, a skoro tak się czujemy, to to poczucie staje się rzeczywistością.
 
Jak to się ma do polskiego antypatriotyzmu? Już tłumaczę: To jest właśnie jego źródłem. Skoro jesteśmy zapatrzeni w oświecony Zachód, to gardzimy polskością. Zachowujemy się jak podbici przez starożytny Rzym barbarzyńcy, którzy stopniowo przejmowali jego zwyczaje, styl i wiarę. Romanizujemy się, a romanizacja naszych czasów to europeizacja. Chyba właśnie ziszczają się czarne scenariusze tych, którzy wieszczyli „wynarodowienie” Polaków pod rządami Unii. To, co właśnie obserwujemy, to wstrząsy, które towarzyszą temu procesowi.
 
A jest ich całkiem sporo. Słowa o demonie polskiego patriotyzmu Miecugowa w chwili jak najbardziej symbolicznej, w czasie posmoleńskiej żałoby. Moje odruchy patriotyczne są bliskie odruchom wymiotnym.– to cytat z Jastruna. Jeden z dowodów wisi/wisiał na stronie głównej Salonu. Piotr Śmiłowicz z zadowoleniem obserwuje upadek kolejnego narodowego mitu, tym razem dotyczącego Pyjasa. Z podobnym entuzjazmem Hołownia przyjmuje nowe, rewelacyjne relacje Dąmbskiego, egzekutora z AK, czy słowa Zbigniewa Ścibora-Rylskiego, który przepraszał za powstanie. Publicyści „Wyborczej” z wypiekami na twarzy opisują, jak to chłopi polscy w czasie II wojny światowej mordowali Żydów, a Tomasz Lis z chęcią omawia nową książkę na ten temat w swoim programie.
 
Rozpoczęła się faza radosnej samodestrukcji, obalania „narodowych mitologii”. Musimy obalać stare totemy, przy których zbierają się odziani w skóry tubylcy, żeby tego nie robili. Teraz muszą zbierać się na agorze, tak jak na cywilizowanych ludzi przystało.
 
Tylko nikogo nie obchodzi prawda. Nikogo nie obchodzi, że zdjęcie zapewne wcale nie przedstawia „kopaczy”. Że na etosie domniemanej klęski, powstania warszawskiego, bazowała „Solidarność”, którą tak bardzo, wręcz dogmatycznie, czcimy. Że ostatnie słowo w sprawie śmierci Pyjasa jeszcze nie zostało powiedziane, a wokół ekspertyzy jest dużo wątpliwości. Nikt nie zestawił relacji Dąmbskiego z podobnymi wspomnieniami. Właściwie poprzestano na zachwycie nad tylko wycinkami z relacji egzekutora.
 
To właśnie ta tendencja jest przyczyną „wojny plemion”, na którą wszyscy tak narzekają. Wojny sił ładu i liberalno-lewicowego postępu z pogańsko-reakcyjnym chaosem. Podział ten nabiera charakteru politycznego. Prawica (czy pseudoprawica) vs reszta świata. To jeden z najbardziej niepokojących sygnałów. Przed wojną nawet lewica potrafiła być patriotyczna. Jedyna forma socjalizmu jaką jeszcze jakimś cudem mógłbym zaakceptować, to lewica w stylu PPS-owskim, patriotyczna. Tyle tylko, że ona umarła, tak jak pozostałe przedwojenne nurty polityczno-ideologiczne, jak endecja czy piłsudczycy-sanacja. Dziś mamy „Gazetę Wyborczą”, albo „Krytykę polityczną”, która z wyraźną satysfakcją ulega głównemu nurtowi i stawia znak równania między słowami „patriotyzm” i „nacjonalizm”, co jest z resztą całkowita brednią. Ci, którzy odwołują się do bliskich PPS haseł są raczej w mniejszości. Bardziej niepokoi mnie jednak słabość prawicy, jedynej patriotycznej alternatywy w polityce i warstwie ideowej. W większości nie ma ona nic do zaoferowania za wyjątkiem budowania okopów i przygotowywania się na najgorsze.
 
Najbardziej martwiący jest fakt, że dotyczy to elity intelektualnej naszego narodu. I nie wróży nam to najlepiej.
 
Dlaczego mnie to martwi? To chyba oczywiste. Bo taka radosna twórczość doprowadzi nas do katastrofy. Dlaczego się nie boję? Jestem prostym chłopakiem z Lublina, z Polski B. Ja do niczego nie aspiruję, bo nie mam jak. Światły Zachód jest daleko na światłym Zachodzie, a tu jest Polska, w której siedzę ja, razem z moją Polską B. I wiem z doświadczenia, że nie tylko ja tak myślę.
 
W naszej historii nie raz tak było. Mickiewicz już raz narzekał przecież na zachwycone Paryżem salony. Tak jak wąsata szlachta z pogardą spoglądała na strojących się z francuska modnisiów. Niewiele się od tamtej pory zmieniło. Już w XVII w. straciliśmy coś bardzo ważnego. Poczucie dumy z własnej odrębności. Z polskości. To podzieliło nas na tych, którzy polskością gardzą i tych, którzy budują umocnienia po stronie przeciwnej. Tyle tylko, że jeszcze nigdy ten podział nie był tak ostry i budzący takie emocje. Smoleńsk pokazał skalę tego konfliktu w całej okazałości. Nigdy też kolonialna trauma nie była tak wielka. II RP zdołała jej uniknąć. I to chyba ją powinniśmy stawiać sobie za wzór.
 
 
_______________________
 *Bo to poprawne politycznie. To tak, gdyby ktoś zechciał mnie oskarżać o rasizm.
 
 
 
Horatius
O mnie Horatius

Najlepiej przekonać się jakie mam poglądy czytając moje teksty.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości