Horatius Horatius
486
BLOG

Wszyscy jesteśmy postkomuną

Horatius Horatius Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 6

Podziały ideologiczno-polityczne, a nawet moralne ułożyły się dzisiaj na linii akceptacji PRL-u lub zaprzeczeniu jego istnienia. W naturalny sposób łagodniej traktuje komunizm lewica. A co jeśli komunizm pozostawił swoje piętno także na tych „prawych”?

 
Każda akcja ma swoją reakcję. Podobnie jak każde środowisko, w jakim obraca się człowiek pozostawia na nim swój ślad, a czasem przekształca go na swoje podobieństwo. W historii wiele jest podobnych przykładów. Zromanizowani barbarzyńcy, zbarbaryzowani Rzymianie, europeizujący się Indianie, asymilujący Żydzi. Zazwyczaj zjawisko wchodzenia w nową wspólnotę i wykorzeniania ze starej przychodziło z czasem, po kilku pokoleniach. Głównie przebiegało przez praktykę – kultywowane zwyczaje, język jakim posługiwano się na co dzień. O wiele ostrzej wyglądało to w reżimach totalitarnych. W totalitaryzmach człowiek jest dosłownie tresowany, aby w określonych sytuacjach postępował zgodnie z narzuconym mu wzorem. Dobrym tego przykładem jest Związek Radziecki, czy bardziej aktualna sytuacja w Korei Północnej. Zadanie wtłoczenia w psychikę człowieka określonych schematów miała propaganda. I w większości się jej udawało. Czy Niemcy tak gorliwie wspieraliby Hitlera, gdyby nie nowatorskie techniki propagandowe III Rzeszy?
 
W podobny sposób określają nas warunki w których się wychowujemy. Z reguły dzieci z rozbitych rodzin, czy dzieci alkoholików gorzej funkcjonują w rodzinie i społeczeństwie. Niekiedy przejmowanie jakichś dramatycznych doświadczeń odbywa się drogą pośrednią. Götz Aly doszukuje się źródeł rewolty studenckiej lat 60. w Niemczech w nieprzepracowanej traumie pokolenia ich rodziców, związanej z doświadczeniem totalitarnego reżimu i II wojny światowej. Równie mocno wpływają na nas nasze własne doświadczenia z czasów młodości, a nawet późniejsze. Im bardziej są traumatyczne, tym mocniejszy jest ich wpływ. Wielu osobom doświadczenie obozu koncentracyjnego czy sowieckiego łagru złamało życiorys. Czy tak obawialibyśmy się „zdyskryminować” kogokolwiek, gdyby nie było Holocaustu? Czy rzucalibyśmy się w wir indywidualizmu, gdyby nie wcześniejsza trauma totalitaryzmów, w których człowiek nic nie znaczył? O wiele bardziej dramatyczne reperkusje miała (wspomniana już przeze mnie we wcześniejszym tekście) I wojna światowa. W bardzo ciekawy sposób relację między doświadczeniem a późniejszym postępowaniem ilustruje Ben Scott przytaczając słowa weterana Wielkiej Wojny:„People told us that the War was over. That made us laugh. We ourselves are the War. Its flame burns strongly in us. It envelops our whole being and fascinates us with the enticing urge to destroy. We obeyed…and marched onto the battlefields of the postwar world just as we had gone into battle on the Western Front: singing, reckless and filled with the joy of adventure as we marched to the attack; silent, deadly, remorseless in battle.” [1] Oczywiście, nie zawsze doświadczenie wojny prowadziło wyłącznie do faszyzmu. Jak bardzo na Polsce okresu międzywojennego zaciążyła wojna? Nie tylko materialnie, ale i moralnie. Albo chociażby w języku. Przecież wojskowych określeń używali nie tylko ci, którzy odbyli służbę w Legionach.
 
No właśnie. Walka. Czasem przyglądając się dzisiejszej prawicy można dojść do wniosku, że wciąż walczy ona z komunizmem. Ze złym totalitarnym państwem, które zaraz ich zaknebluje i wsadzi do więzień. Naturalnie jest w tym duża przesada. Niezależnie od tego jak bezkarnie czuje się dzisiejsza władza, to Tusk nie jest Jaruzelskim, a wlepiająca rażące mandaty za krytykowanie prezydenta policja nie jest ZOMO. (Tu zapewne wielu stanęło w oczach słynne przemówienie Kaczyńskiego…) Niektórzy wciąż jednak mentalnie tkwią w tamtej epoce. Niby skąd wzięła się retoryka pt. „Ja siedziałem za stanu wojennego i mi się należy.”? Reprezentowana, notabene, nie tylko przez Adama Michnika. Zupełnie jak piłsudczycy, którzy wszystko sprowadzali do swoich wojennych zasług. Niekiedy „przeszłościowe” postawy prowadzą do zacietrzewienia. Znam człowieka, który do dzisiaj walczy z twierdzeniami, które wylansowała swojego czasu komunistyczna propaganda, choć już dawno odeszły one do lamusa. Niemniej ta osoba została tak bardzo doświadczona niesprawiedliwością PRL-owskiej propagandy, że się w pewnym sensie zatrzymała się wśród ówczesnych haseł. Ten człowiek wciąż walczy.
 
No, warto by zapytać czy nie otaczają nas wciąż relikty reżimowej propagandy epoki wczesnego Gierka, czy późnego Jaruzelskiego? No i tu pewnie mielibyśmy problem. Wciąż jeżdżąc na konferencje spotykam się z tezą zakładającą, że Piłsudski negatywnie przyczynił się do rozwoju polskiej armii w II RP, bo był stary i stetryczały. Problem polega na tym, że pogląd ten został dawno zrewidowany przez profesjonalnych badaczy. Krótko po zamachu majowym zmniejszono stany kawalerii i zwiększono nakłady na lotnictwo. Doprawdy, czyste wsteczniactwo. A pamiętajmy, że armia była oczkiem w głowie, nomen omen, Marszałka. Ten przykład nie wskazuje, oczywiście, że cała nasza historiografia jest zdominowana przez narrację, jaka skończyła się wraz z 1989 r., ale pokazuje, że niektóre twierdzenia są zdumiewająco żywotne. Na szczęście stopniowo odchodzą w zapomnienie wraz z tym, jak nadrabiamy zaległości z okresu PRL. Nie da się jednak ukryć, że potrwa to bardzo długo.
 
A weźmy na tapetę np. publicystykę. Sądzić by można, że mijanie się z faktami było charakterystyczne wyłącznie dla propagandy komunistycznej. Problem polega na tym, że pojawiająca się w mediach głównego nurtu narracja do złudzenia ją niekiedy przypomina. Ten problem ma już w prawicowej prasie i na prawicowych blogach bibliografię długą jak stąd do Mandżurii. Podobne tendencje mogliśmy obserwować np. w czasie Marszu Niepodległości. Nic tylko „skrajna prawica” i „faszyści”. (Co ciekawsze, tradycyjnym orężem propagandowym ZSRR był antyfaszyzm… Ale to już inna bajka.) Albo kibice, którzy automatycznie stają się zadymiarzami za to, że śmieli skrytykować Tuska. No i dowód koronny: Błasik był w kokpicie, chociaż go nie było. Przecież podobnych argumentów używała i komunistyczna władza w stosunku do tych, którzy śmieli ją skrytykować, albo, nie daj Boże, wszcząć jakiś protest. Czasem przybiera to formę już nie naciągania faktów, ale zwyczajnego negowania rzeczywistości, co szczególnie dostrzegalne jest w kwestii katastrofy smoleńskiej.
 
To właśnie ona wyciągnęła na wierzch cały postkomunistyczny potencjał otaczającej nas rzeczywistości. Z jednej strony mamy uderzająco przypominającą stare slogany narrację o miłości do rosyjskiego Niedźwiedzia charakterystyczną dla mainstreamu. Naturalnie przyczyny tej narracji są diametralnie inne. Przed 1989 r. karty rozdawał ZSRR, a dziś Unia. I to pochwałom z Zachodu podporządkowane było tuż po katastrofie (i jest dalej) postępowanie rządu. Wielokrotnie pisałem też o „pędzie na Zachód”, tak doskonale widocznym wśród naszych elit, który jest zwyczajnym postkolonializmem. Nie bez powodu w prawicowej retoryce pojawił się termin „kłamstwa smoleńskiego”. Sytuacja faktycznie wydaje się przypominać w dużej mierze tą, z jaką mieliśmy do czynienia w PRL-u. Zginęła (choć jednak wątpliwe, aby została zabita celowo) reprezentacja polskiego państwa i ponownie wszelkie nieścisłości zostają złożone na ołtarzu dobrych relacji z Rosją. Nic więc dziwnego, że retoryka i zachowania, które towarzyszą całej sprawie są wręcz reminiscencją walki z kłamstwem katyńskim.
 
Nigdy nie rozliczyliśmy PRL. Nigdy nie postawiliśmy prawdziwej grubej kreski, która oddzieliłaby nas od tego co „złe” pozwalając nam zbudować to, co „dobre”. Kreska Mazowieckiego nic właściwie nie oddzieliła, a jedynie zatarła te różnice. Oczywiście twierdzenie, że „wciąż tkwimy w czasach komuny”, jakie cechuje wielu prawicowców (ze szczególnym uwzględnieniem Salonowiczów) jest mocno przesadzone, żeby nie powiedzieć – głupie. No, przejeżdżam się po tak drogiej mi prawicy po całości, ale przyznać należy, że to lewica ma z „prylem” największy zgryz. Bo nawet Nowa (sic!) Lewica w postaci Zaratustry-Sierakowskiego do dziś nie może tak naprawdę potępić Jaruzelskiego. Zły „reżim” („system”?) – to, to tak, ale jak trzeba wyjechać personalnie, to nagle jakoś język się plącze.
 
Ale żeby nie było, miało być szczególnie po prawicy, to będzie. I to tak, żeby ubodło: Uroczystości patriotyczne. Najdroższe sercu każdego polskiego prawicowca. Czy nie mają w sobie coś z PRL? Ten nadęty patos… Dopiero od niedawna staramy się zachęcać ludzi do pójścia na uroczystości czymś innym niż niekończące się tyrady patriotycznych proroków. Pomniejsze uroczystości wciąż tak jednak wyglądają. I najczęściej skupiają się mimo wszystko na tym, co zarówno prawi jak i lewi określają jako „grobowy patriotyzm”. Klęski, nieudane powstania, męczeństwa itp. itd. Nie powiem, warto kultywować taką pamięć, a nawet trzeba. Można sobie w ten sposób uświadomić, że jestem dawnym pokoleniom coś winien. Ale czy u nas nie przyjmowało to formy patologicznej? Postkomunistycznej? Przecież to właśnie komuniści lubowali się w kulcie męczenników pomijając, dajmy na to, sukcesy polskiego oręża. A na czym, jeśli nie na męczeństwie miał się opierać etos bojownika o strawę robotniczą? No, dobrze wyjątkiem był Grunwald. Bo Niemcy to odwieczny wróg dla reżimowej propagandy i… Dla endecji. A po 1989 r. postendecji.
 
No właśnie, poza polityką też przecież istnieje świat. A w życiu codziennym? Gdzie oczu nie zwrócisz, tam PRL, panie! Pracę dostaje się głównie dzięki znajomościom. Aparatczycy nie-nie-nie-wcale-nie-powiem-jakiej-partii lądują na intratnych stanowiskach kolonizując spółki skarbu państwa. No i to całe rozpoczynanie roboty dopiero od wielkiego dzwonu, jak kierownik patrzy, albo jak Bardzo Ważna Persona zawita do naszego miasta. Nagle drogi robią się równiejsze, szyby czystsze, kobiety ładniejsze, dzieci bardziej uśmiechnięte, a trawa bardziej zielona. Normalnie tak nie ma. Właściwie mentalność dzisiejszego Polaka nie odbiega za bardzo od koncepcji homo sovieticus/homo peerelus. Jak politycy chcą się nachapać to co najwyżej ponarzekamy, ale jak zdrożeją przetwory mięsne czy „zabiorą nam Internet”, to wtedy strajk i okupacja. Przepraszam, jeśli kogoś uraziłem z tą aluzją do strajków w 1980 r., może faktycznie, nie jest to na miejscu, ale nie oszukujmy się – „Solidarność” liczyłaby zapewne o wiele mniej, gdyby stopa życiowa była wyższa. Cały naród nie walczył z komunizmem. Większość chciała po prostu przetrwać. Nie bez powodu czasy Gierka są tak rzewnie wspominane. („Gierek kradł i myśmy kradli.”) I sporo nam z tego do dziś zostało. Oczywiście po 1989 r. mieliśmy do czynienia z wybuchem wielkich nadziei, które najlepiej opisały słowa Lecha Wałęsy. Ten porównał Polaków do wędrujących przez pustynię Żydów. Aby Naród Wybrany mógł wejść do Ziemi Obiecanej stare pokolenie musiało wymrzeć, a ich miejsce zastąpiło młode, nie pamiętające niewoli. No i zaczęła się gonitwa mesjanistycznych wizji… Pokolenie ’89, Pokolenie JP2 i co tam jeszcze wtedy nie było… Mały odblask tych wymysłów mieliśmy okazję obserwować przy ostatnich protestach przeciwko ACTA. Ależ Gadowskiego wtedy poniosło… (O czym już pisałem.) Młodzież się przebudziła, przebuduje nam Polskę itp. itd. Problem polega na tym, że starsze pokolenie uczy na pustyni nas, czyli młodą generację, jak żyć w łańcuchach. Niby skąd wziął się nasz konformizm? My też jesteśmy niewolnikami, którzy uczą się kochać bat. I pożądać marchewki, która tkwi w drugiej ręce. Postkomuną jestem więc, chcąc nie chcąc, również i ja. Rocznik ’89.
 
Skłonność Polaków do kombinowania, którą się tak chlubimy, także pochodzi (jeśli chodzi o nasze czasy) z tendencji postkomunistycznych. Bo jak nic nie było, to coś musiało być. Naturalnie dziś sklepowe półki nie świecą pustkami, ale tendencja pozostała. Przyoblekła się w nowe formy, zmieniła swój kontekst i wyewoluowała, ale zasadniczo wciąż jest tym samym. Warto dorzucić do tego nieskromnego worka również to, co jest nikczemne w naszych pańszczyźnianych instynktach. Trzymamy się razem, nawet jeśli wszystko idzie źle, bo tkwimy w tym samym g… Ale gdy tylko ktoś ma szansę się wybić reguły się zmieniają. Zaraz staje się sztywnym egoistą, choć jeszcze przed chwilą był ciepły, milutki i solidarny. Nasze postawy można by podsumować słowami Jokera z „Mrocznego Rycerza”: „Ich moralność, ich zasady… To kiepski żart. Zapominają o nich przy najmniejszych kłopotach. Są tak dobrzy jak pozwala im świat.
 
Nie żyjemy w PRL. Ale on w dużej mierze żyje w nas. Inne są bezpośrednie przyczyny otaczających nas zjawisk, ale nasza mentalność przemienia się bardzo powoli. Kontekst się zmienił, ale mechanizmy pozostały te same. Otacza nas demokracja, ale z lekkim posmakiem komuny.
 
A dla tych, którzy twierdzą, że nie ma w nas nic z postkomunizmu pytanie: Czemu większość dyskusji na Salonie kończy się wyzywaniem właśnie od komuchów?
 
__________________________
 
[1] B. Scott, The Origins of the Freikorps: A Reevaluation, “University of Sussex Journal of Contemporary History”, 2000, nr 1, www.sussex.ac.uk/history/documents/1-scott-the-origins-of-the-freikorps,s. 6.
 
 
 
Horatius
O mnie Horatius

Najlepiej przekonać się jakie mam poglądy czytając moje teksty.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura