Horatius Horatius
639
BLOG

Poskolonializm na naszym podwórku

Horatius Horatius Polityka Obserwuj notkę 2

Rafał A. Ziemkiewicz zadał w ostatnim „Uważam Rze” pytanie, czy Polska będzie w stanie pokonać postkolonialne pęta i rozpocząć samodzielny byt. Należy zgodzić się z RAZ-em, że od tego zależy nasza przyszłość. A jednak jakoś nie widać analityków i myślicieli, którzy w fachowy i nowatorski sposób pochylają się nad tym zagadnieniem.

 
Bo jak tu się pochylać? Czy król Bambo III, który sprowadzał białych specjalistów, aby dokonać elektryfikacji swoich pięćdziesięciu wsi myślał kiedykolwiek, że jest małą cząsteczką tego, co nazywa się postkolonializmem? Nawet jeśli kształcił się na Harvardzie, to wątpię czy przyszło mu to do głowy. Nasi myśliciele wolą więc skupiać się na takich zagadnieniach jak postkomunizm, bądź też zaprzeczaniu, że w ogóle coś takiego istnieje. Polskie analizy naszego powszedniego postkolonializmu są tak mało znane (choć jest ich dość dużo[1]), że dowiaduję się o ich istnieniu z tekstów Ewy Thompson, którą pozostaje mi (w typowo postkolonialnym stylu) uznać za autorytet w tej dziedzinie. W tym wypadku trzeba to bez wątpienia zaliczyć in plus, gdyż Thompson patrzy na nas, Polaków, z pewnej perspektywy, a więc unikając uwikłania w nasze postkolonialne realia.
 
Żeby o naszym rodzimym postkolonializmie rozmawiać (a tym bardziej o perspektywie pokonania go) trzeba być najpierw świadomym własnych ograniczeń. Wypada tu zacytować badaczkę z Rice Univeristy:
 
„Tym, którzy wątpią, że kolonizacja rzeczywiście miała miejsce w Polsce, proponuję przechadzkę po Alejach Ujazdowskich w Warszawie i obejrzenie wielohektarowego gospodarstwa rolnego, które utrzymuje tam była potęga kolonialna i które różni się porażająco od sąsiadujących z nim ambasad innych krajów. W czerwcu 2006 roku podczas takiej przechadzki zauważyłam, że owo gospodarstwo rolne "wypina się" jak gdyby na ludność kraju, którego jest gościem, i na sąsiadujące z nim ambasady, ustawiając swoje pojemniki na śmieci wzdłuż parkanu Alei Ujazdowskich. Można oczywiście przymykać oczy i udawać, że się tego nie zauważa, ale czy to ma sens? Lepiej spojrzeć prawdzie w oczy i zaakceptować fakt, że było się kolonizowanym, ze wszystkimi tego procesu skutkami. Dopiero wtedy można zabierać się do naprawiania Trzeciej Rzeczypospolitej czy budowania Czwartej. Polska jest krajem postkolonialnym i naprawiając Rzeczpospolitą, musimy porównywać się z Algierią, Indiami czy Irlandią, nie zaś z krajami, które tego typu podporządkowania nigdy nie doświadczyły.”[2]
 
 A u nas jest to raczej niemożliwe. Właściwie przypominam sobie, że w przestrzeni publicznej wspomina o naszym podwórkowym postkolonializmie jedynie sam RAZ. No, może jeszcze jeden głos wołającego na puszczy gdzieś by się tam znalazł, ale oprócz znanego publicysty nikt mi jakoś nie przychodzi do głowy. Nie wyleczymy tej choroby nie będąc jej świadomi. My zamykamy szczelnie oczy postępując wbrew rozsądkowi, za to w wyuczony wcześniej sposób. Sami spychamy się na pozycje zaścianka nie próbując z tym nic zrobić. Bardzo ciekawą diagnozę wystawia nam w tym wypadku E. Thompson:
 
„Moim zdaniem istnieje jeszcze jedna, i to najbardziej żałosna, przyczyna oporu wobec terminologii postkolonialnej: skolonizowanie polskich umysłów. Tu można przywołać mickiewiczowską metaforę psa, który kąsa rękę, targającą jego łańcuch. W Polsce wyraża się to w odwoływaniu się do „hegemona zastępczego”, czyli do krajów tzw. Zachodu, w dyskusjach o polskich problemach, i w traktowaniu osądów i opinii zachodniego zastępczego hegemona jako najwyższej instancji i decydenta w tych sporach. Innymi słowy, pewna część polskich intelektualistów zaprzecza faktowi skolonizowania Polski, jednocześnie odwołując się do hegemona zastępczego w sprawach dla Polski kluczowych.” [3]
 
Pomyślmy, kto tu może być przedstawicielem takiej narracji… Nie ma chyba lepszej ilustracji niż niedawna wypowiedź Adama Michnika, który tak płacze, że zły Kaczyński niszczy nasz wizerunek na Zachodzie. W myśl koncepcji Thompson tak na dobrą sprawę najbardziej postkolonialne jest środowisko „reformatorów”, a więc tych, którzy z pozoru chcą nas wyrwać z uwikłań przeszłości w imię nowoczesności. Jak widać nie posuwają się bynajmniej ani o krok naprzód. Przeciwnie środowiska lewicowo-liberalne potrafią jedynie w nieskończoność epatować hasłami „doganiania Zachodu” (tylko po co?) i budować w nas kompleksy. Bo skoro Zachód jest lepszy, to polskość jest gorsza, czyż nie? A skoro tak, to gorszy jestem również ja. A zatem muszę brzydzić się sobą i spełniać standardy narzucane mi przez innych. Niezależnie od tego jak głupie. Ot, myślenie dziecka z traumą dysfunkcyjnej rodziny. Z traumą postkolonializmu.
 
Odpowiadając na pytanie RAZ-a trzeba chyba jednak zacząć od tego, że kolonializm ma u nas długą genezę. Dotknął nas bowiem w XVIII w., w epoce rozbiorów.[4] Wypadało by więc najpierw stwierdzić, czy jesteśmy w stanie pokonać dorobek tych ponad dwóch wieków? Sądzę, że tak. II RP się to bez wątpienia udało, co powinno skłaniać nas do nadrobienia braków w jej znajomości. W moim przekonaniu bardzo pocieszający jest fakt, że „dorastające” właśnie pokolenie historyków wyraźnie ma na to ochotę.
 
Nie pokładałbym jednak w moim, młodym pokoleniu wielkich nadziei. Wielokrotnie widziałem jak „starsi” srodze się na nas zawiedli roztaczając wizję Pokolenia ’89, które miało wszystko odmienić. Moja generacja jest generacja sukcesorów postkolonializmu. Wyssaliśmy go z mlekiem matki. Wyczytaliśmy w „Gazecie Wyborczej”. Dostatecznie nas uwiera, abyśmy byli z niego niezadowoleni i w typowo postkolonialny sposób nie czujemy się na siłach, żeby raz na zawsze z nim zerwać. My dajemy się porwać postkolonialnej ideologii pełnej michy. Jak przychodzi chwila próby wszyscy ochoczo korzystamy ze znajomości powielając zastane struktury. I zapewne wpoimy je także własnym dzieciom zakładając im te same kajdany, które sami nosimy.
 
Kto? Kto zatem? Któż wreszcie odważy się wyrwać Fortunie złoty róg i wprowadzić nas w epokę mlekiem i miodem płynącą? Odwołując się do wizji RAZ-a byłaby to prawica, która mężnie przeciwstawia się postkomunistycznym pasożytom żerującym na zdrowej tkance naszego państwa. Fakt faktem czasem ten czy ów prawicowiec użyje magicznego słowa „postkolonializm”[5] (idę o zakład, że powodem jest, że rozpropagował je RAZ), więc widać świadomość rewolucyjna w narodzie nie ginie. Co jednak potrafi nasza prawica chyba każdy wie. Z resztą nasze środowiska prawicowe nie są bynajmniej wolne od postkolonialnych zaszłości. E. Thompson słusznie zauważa, że resentyment jest typowy dla traumy postkolonializmu. A czasem wydaje mi się, że nasza prawica składa się niemal wyłącznie z resentymentów, z konstruowania obrazu Polski jako Mesjasza Narodów, wypominania win i skupiania się wyłącznie na cierpieniu. Jasne jest, że Polacy niezwykle dużo wycierpieli w czasie minionego stulecia. Dwie wojny, Katyń, ludobójstwo na Kresach, totalitarna inżynieria społeczna, prześladowania polityczne z tej czy z innej strony… Bez wątpienia naszym obowiązkiem jest o tym pamiętać i zachowywać wiedzę o tych, którzy potrafili się temu wszystkiemu przeciwstawić. Politycy, ideolodzy i aktywiści II RP potrafili jednak budować wysiłek społeczny na korzyść państwa w oparciu o pamięć o niepodległościowcach. Mesjanizm jutra w oparciu o mesjanizm wczoraj. My tego jednak nie potrafimy, bo brakuje nam świadomości państwowej. Najlepszym przykładem były hasła, które pojawiały się przy okazji (słusznych!) protestów wokół kolejnej już reformy oświaty. Niby komu przyszło do głowy, żeby w polskim państwie powoływać tajne komplety? Nasza prawica jest dysfunkcyjna. Walczy z demonami, których już nie ma. I przez to daje się powalić prawdziwym potworom.
 
Właściwie nie dostrzegam niemal żadnej szansy, z jednym tylko wyjątkiem. Jedyną furtką jest ruch posmoleński. Po katastrofie smoleńskiej wiele osób zaczęło się realnie troszczyć o stan państwa dając tym samym podstawy pod państwotwórcze myślenie. Stowarzyszenia, które wówczas powstały mogą być zalążkiem realnej zmiany. Do tego potrzeba jednak wysiłku, a nie medialno-politycznego krzyku. Pozytywistycznej pracy u podstaw prowadzonej przez ludzi o romantycznych ideałach, której jakoś nie dostrzegam. Wikłamy się w tą samą postkolonialną wojnę – „my” contra „oni”, powielając stare mentalne konstrukcje i cofając się z powrotem do XVIII w. Tego, w którym wszystko się zaczęło.
 
 
___________________________
 
 
Horatius
O mnie Horatius

Najlepiej przekonać się jakie mam poglądy czytając moje teksty.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka